O zbiórkach, na które nie daję złamanego grosza

Dzisiaj będzie o crowdfundingu. Temat rozmaitych zbiórek został już oczywiście solidnie wyeksploatowany w wielu tekstach i forumowych dyskusjach. Jak zapewne większość, tak i ja mam na ten temat wyrobione zdanie. Absolutnie nie zamierzam się dzisiaj w tej kwestii jakoś specjalnie uzewnętrzniać. To szeroki temat, cele zbiórek bywają bardzo różne, różnie bywa ze sposobem ich przeprowadzania, uczciwością organizatorów i zadowoleniem wpłacających. Ale dzisiaj nie o tym.

Chcę w kilku słowach nawiązać do kilku akcji na naszym krajowym poletku, a przede wszystkim do tematu najświeższego, czyli Kuriera Planszowego. Będzie to papierowy kwartalnik o grach planszowych, zaś pierwszy numer ukaże się już w grudniu. Zbiórka błyskawicznie osiągnęła minimalny próg, a więc już teraz możemy mówić o sukcesie i gratulować organizatorom. Kurier Planszowy będzie, bo tak zdecydował suweren! 😉

Osobiście nie zamierzam tej akcji wspierać (nie będę też ani namawiał, ani odradzał). Wiem, że pismo robią kompetentni ludzie (bo znaczna ich część to moi kumple, którzy doskonale wiem co potrafią, chociaż po tym tekście być może niektórzy napiszą mi, że już ich kolegą nie jestem 😉 ), nie mam wątpliwości co do tego, że poziom tego wydawnictwa będzie wysoki. Czemu zatem nie dorzucę złamanego grosza?

Po pierwsze: ja zasadniczo się w crowdfunding nie bawię. Na moje oko, wydaję dość sporo pieniędzy na gry, ale zwykle czekam na premierę i kupuję zwyczajnie, w sklepie. Niejednokrotnie uniknąłem w ten sposób sporych rozczarowań, bywało jednak i tak, że nabywając kickstarterową grę (już po premierze) przejechałem się niemiłosiernie, gdyż produkt finalny okazał się być strasznym badziewiem. Nie wnikając w atuty i mankamenty całego zjawiska, generalnie za takimi zbiórkami nie przepadam i ich unikam, chociaż w szczególnych sytuacjach oczywiście gotowy jestem się złamać i coś wesprzeć. Jak już się Kurier w sklepach pojawi, to nie wykluczone że dorzucę do jakiegoś zamówienia. Albo jakiś sklep mi dorzuci za darmo, jak zdarzało się z papierowym ŚGP.

Po drugie: kompletnie nie rozumiem tego entuzjazmu na wieść, że pismo będzie wydrukowane na papierze. W czasach, gdy coraz więcej znajomych deklaruje chęć nabywania książek wyłącznie w elektronicznej formie, gdy papierowe pismo stwarza więcej ograniczeń niźli możliwości, gdy każdy sam sobie może wydrukować cokolwiek (ale tego nie robi, bo ekologia, bo się nie opłaca, bo to zwyczajnie niewygodne etc), nagle ważnym atutem magazynu ma być to, że jest papierowy? Nie chodzi mi tutaj o intencje organizatorów akcji – te są jak najbardziej słuszne, gdyż z jakichś nie do końca zrozumiałych dla mnie przyczyn, ludzie chcą takiego pisma. Potwierdza to sukces zbiórki, potwierdzają komentarze wspierających, którzy niejednokrotnie powtarzają, że papierowego magazynu im brakuje. Ok, brakuje, to wparli. Mi nie brakuje. Drukowanie magazynu to jak dla mnie tylko niepotrzebne koszty.

Po trzecie: na papierze, czy nie, cóż ten Kurier da mi nowego? Czy teksty w nim zawarte będą lepsze od tych w internecie? Zdecydowanie i z całą pewnością nie będą. Dlaczego? Właśnie dlatego, że ludzie, którzy Kurier tworzą (przynajmniej ta część którą znam) to profesjonaliści. Ich teksty w rozmaitych miejscach w internecie są ogólnodostępne. Jestem przekonany, że nie pisali ich na odpierdziel, tylko najlepiej jak potrafią. I tak też będą pisać w Kurierze. Ani lepiej, ani gorzej. No, może z wyjątkiem tych, którzy otwarcie przyznają że lepiej się czują gadając przed kamerą niż pisząc – ich w naturalny sposób papierowe pismo będzie ograniczać.

Na czym więc ma polegać ta siła druku na papierze? Pomysły mam dwa. Po pierwsze: prawdopodobnie ludziom wydaje się, że słowo o zapachu drukarskiej farby jest gwarancją odpowiednio wysokiego poziomu publikacji. Na internetowego bloga można coś wrzucić w każdej chwili, pięć razy zmienić lub usunąć. Jak coś już idzie do druku, to (przynajmniej w teorii) powinno być solidnie zredagowane. Druga sprawa to zwykłe sentymenty, na których można pojechać. Ludzie wspominają stare czasopisma, starsi gracze pamiętają czasy gdy innych źródeł informacji zwyczajnie nie było. W taki sposób niedawno stworzono na nowo pismo Magia i Miecz (poświęcone erpegom i nawiązujące do innego czasopisma o tej samej nazwie, wydawanego w innej formie i w zupełnie innych czasach). Zbiórka odniosła ogromny sukces, albowiem wycierano tu sobie buzię tytułem legendarnego pisma sprzed dwóch dekad. Ludzie to kupili, jedni dziś się cieszą, a inni klną na czym świat stoi. Czytałem dwa numery, nie wiem co było potem, trafiłem za to na jakieś awantury w związku z dużą obsuwą któregoś numeru. Kurier Planszowy to na szczęście zupełnie nowy tytuł, tutaj taka tania jazda na sentymentach nie ma miejsca. Ale czy naprawdę Polakom jest potrzebne papierowe czasopismo o planszówkach? Wspierający pokazali że tak, albo przynajmniej że tak im się wydaje.

Na szczęście dla organizatorów tej i podobnych akcji, wiele osób w środowisku fanów planszówek myśli inaczej niż ja i chętnie do takich zbiórek dorzuca swoje pieniądze. I fajnie. Dla mnie osobiście planszówkowe hobby nie jest formą zarabiania, wręcz przeciwnie: regularnie pompuję w to hobby pieniądze, zaś zarabianiu służą mi inne zajęcia. Nie uważam jednak by chęć dorabiania na pisaniu czy gadaniu o grach była czymś złym. W przeszłości, jeszcze przed CommandPointem, wielokrotnie zdarzało mi się podpisywać umowy i za napisane teksty dostawać wynagrodzenie. Praca jak każda inna. Dlatego zrozumiałe są dla mnie decyzje niektórych twórców, którzy widząc że czyta / ogląda ich dużo ludzi, proponują zrzutę w ramach wsparcia. Poświęca jeden z drugim na recenzję kupę czasu, korzysta z tego masa osób, egzemplarze recenzenckie nie schodzą na allegro tak dobrze jak kiedyś… czemu nie zaproponować czytelnikom/widzom zrzutki?

W taki sposób dorabia sobie Game Troll TV zbiórkami na lepszy sprzęt, niedawno też była składka na rozwój Board Timesa (również tworzonego przez znajomych, również odmówiłem wsparcia). Mimo iż nie wszystko w tych zbiórkach jak dla mnie trzyma się kupy (mętne opisy na progach), uważam to za bardziej uczciwe (i skuteczniejsze) niż np płatny dostęp do publikacji online, gdzie zapłacić musi każdy zainteresowany i poniekąd bierze kota w worku. Na pewno bardziej fair jest wyjście z propozycją: kto chce, niech wesprze. Tajemnicą poliszynela jest, że takie pieniądze nie idą wyłącznie na tą nową kamerę, czy na nagrody w organizowanym konkursie. Część idzie na piwo i orzeszki dla autora, jako wynagrodzenie za jego ciężką, solidnie wykonaną robotę. Nikt tego nie rozlicza, bo i po co? Ludzie wspierają jak sądzę nie po to, by ktoś się potem przed nimi spowiadał jak zebrany hajs rozdysponował. Wspierają, bo uważają że ktoś robi dla nich dobrą robotę i po prostu chcą wesprzeć, by robił to dalej. Rozumiem takie myślenie, chociaż z drugiej strony: osobiście uważam, że jeżeli recenzent dochodzi do wniosku, że jego działania są warte wsparcia, to bardziej należy wyciągać rękę do wydawców, niż potencjalnych nabywców gier. Fani najlepiej wesprą rynek kupując gry. Tak jak powiedziałem: ku uciesze organizatorów podobnych zbiórek, znaczna część fanów planszówek myśli inaczej niż ja. A to oznacza, że kolejne zbiórki warto dla nich robić.

A wracając do samego Kuriera Planszowego, skoro już wspierający pokazali, że chcą takie pismo mieć w swoich domach, to nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć twórcom, by zawartość każdego numeru tego magazynu była na miarę oczekiwań czytelników. Albo i lepsza.

 

2 thoughts on “O zbiórkach, na które nie daję złamanego grosza

  1. Fakt wydania drukiem podnosi jednak jakość. Internet wszystko przyjmie, a strona papierowa ma określony rozmiar, a magazyn określoną ilość stron. To już wymaga samo ograniczenia. Na stronie publikuje bardzo często sam autor, w piśmie drukowanym tekst do publikacji ktoś zatwierdza, koryguje, łamie. Jeśli Pismo ma odnieść sukces to już te elementy powinny wyłapać gnioty i błędy.

  2. Masz sporo racji, ale odpowiedni poziom tekstów zapewnia skład redakcyjny, a nie drukarska farba. Jak jest dobrze zorganizowana ekipa redakcyjna, solidnie umotywowana (najlepiej finansowo), to po pierwsze nie brak odpowiednich rąk do pisania, po drugie ludzi którzy ogarną solidną korektę językową jak i redakcję merytoryczną. Do tego potrzebny, albo przynajmniej bardzo przydatny jest odpowiedni budżet. Ale to sprawa dość niezależna od tego, czy drukujemy na papierze, czy nie.

    Na pewno jednak odpowiedni zespół redakcyjny lepiej zadba o poziom tekstów niż pojedynczy autor na prywatnym blogu. Tu jesteśmy zgodni.

    Część rzeczy, o których napisałeś to wyłącznie ograniczenia idące z druku na papierze, a nie atuty tejże formy. Sztywna objętość, wyliczone sloty reklamowe, jakiś tekst nie może już wejść do numeru bo brak miejsca, a bardzo by tematycznie pasował, ktoś chce dodać reklamę, ale musi poczekać na kolejny kwartał etc etc. To są ograniczenia, z których nic pozytywnego nie płynie, a redakcje papierowych pism się muszą z nimi mierzyć.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *